The Mortal Instruments: City of Bones / Dary Anioła: Miasto Kości (2013)

czas trwania: 2h, 10 min  produkcja: Niemcy, 
USA
The boy never cried again, and he never forgot what he'd learned: that to love is to destroy, and that to be loved is to be the one destroyed.


Adaptacja książki.

Na ten film szczerze mówiąc, myślałam, że się nie doczekam. Może to kwestia czasu, ale zawsze wydawało mi się, że zanim puszczą go na kinowe ekrany to pewnie będę już babcią na bujanym fotelu... a tu proszę miła niespodzianka, bo nie mam skończonych jeszcze 20 lat :)

Nie wiem, czy to sentymenty czy nie, ale ekranizacja wydała mi się całkiem fajna. Po mimo tylu niedociągnięć, niedopowiedzeń, bardzo szybkiej akcji, nic nie było w stanie popsuć mi tych chwil spędzonych w kinie, bo wszystkie moje emocje ciągle wirowały wokół tej książkowej, pierwotnej wersji.

Pierwszy raz chwyciłam tę książkę w gimnazjum... więc nie ma co się dziwić, że była to dla mnie podróż wehikułem czasu /choć pewnie znów przesadzam/. Jednak ciągle nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że zamiast powoli wprowadzić widza w całą historię (a raczej w kompletnie inny świat), wrzucili wszystkich na głęboką wodę. Brakowało mi 'subtelnego' (dziwnie to brzmi, ale cóż) wstępu. Miałam wrażenie, że akcja gnała jak oszalała, byle żeby wepchnąć na siłę wybrane momenty... jakby z obawy, że nie starczy minut, aby opowiedzieć całą historię. Plus? - widz nie może się nudzić, minus? - zbyt dużo informacji na raz, może wywołać  niezłą konsternację u książkowego mola, który czytając był delikatnie wprowadzany w fabułę, a tutaj proszę... Nagle serwują mu wszystko na tacy. Można powiedzieć, że tego typu ekranizacje to jawne gwałty na książkach /z góry przepraszam, innej metafory nie znalazłam >.</.

Co do bohaterów... czy nie mogli znaleźć innej Isabelle? T.T Zapamiętałam ją z książki jako oszałamiającą piękność, a tutaj ciągle musiałam szczypać samą siebie, żeby upewniać się, że aktorka grająca Isabelle, cicha myszka z wyglądu to naprawdę ONA. Nie mogli znaleźć innej aktorki? Jakoś dziwnie, nie mogłam tego przeżyć. Co do Jace'a - czytałam różne opinie w internecie, ale znając tego aktora z serialu Camelot (którego emisję łajdaki przerwali!) specjalnie nie protestowałam, kiedy ostatecznie to on miał go zagrać. Nie jest to chodzący klasyczny przystojniak, ale ma w sobie coś ujmującego, zarówno od strony wizualnej jak i aktorskiej. Not bad :)

Oczywiście przewijały się również sceny /szczególnie jedna z najbardziej oczekiwanych - w ogrodzie/ które były troszeczkę... tandetne? Ckliwe? Coś w tym stylu. O scenie pocałunku już nawet nie wspominając. Jednak i to dało się przeżyć. Myślę, że rola Mangusa Bane'a również mogła być nieco ekstrawagancka jeżeli chodzi o jego ubiór. Wyobrażałam go sobie jako szalonego klauna-czarownika, jeżeli chodzi o jego (nie)banalną garderobę (jak i charakter). No i wreszcie po przeglądzie postaci dochodzi ten moment, gdzie muszę stwierdzić, że główna rola Clary, która przypadła Lily Collins to chyba był dobry wybór. Nic dodać, nic ująć. Chociaż przyznam skrycie, że były momenty, które mnie drażniły. No i Alec, o którym bym zapomniała - świetnie dobrana rola. No i Simon... (najlepsze chyba zostawiłam na koniec) nie wiem, jak ktoś nieatrakcyjny (od strony książki) mógł być na ekranie lepszy (od strony wizualnej) od Jace'a. Wybaczcie, nie jestem w stanie rozpatrywać tego jako minus. Nie jestem w stanie! :) <ręce do góry> Nie zabrakło także momentów żartobliwych, które łapały widza na chwilę oddechu.

Podsumowując, z chęcią obejrzę ten film jeszcze raz. Może i jest to wersja typowo młodzieżowa, porównywana (z wielkim bólem dla mnie) do Zmierzchu, jednak warto chwycić przede wszystkim za książkę. Dostarcza o wiele więcej przyjemności niż tę parę minut na ekranie (dosłownie parę, bo chwila, moment - i po filmie).
Drobna puenta, która powinna kończyć wszystkie recenzje, ekranizacje książek? Książka zdecydowanie ponad filmem. Poza moją emocjonalną recenzją to jedyna pewna rzecz - na pewno ;)

ocena: sentymentalno-książkowe zawirowanie