Udawaj, żeś szczęśliwy, gdy ci smutno
To nie takie trudne
Nie wiem co się stało, że po tak długiej przerwie z książkami, nagle weszłam od 'tak sobie' do biblioteki i wyszłam z książką japońskiego, znanego już od jakiegoś czasu w Polsce pisarza. Pierwsza moja myśl była taka, że nachalnie wparuję po którąś z powieści Nicholasa Sparksa, której jeszcze nie miałam okazji przeczytać. Pierwotnym planem była wzruszająca historia, coś co mogła bym kojarzyć z ciepłem, latem, może i nawet lekką beztroską. Trochę zawsze staram się 'zamydlić' wspomnienia lata, takimi właśnie powieściami. Nie wiem w każdym razie, czy to moja pewnego rodzaju 'ułomność' (powinnam umieć alfabet od przedszkola - tak myślałam) ale nie mogłam znaleźć w bibliotece literki 'S', więc jakoś wylądowałam przy 'M', wybrałam najcieńszą pozycję (co by na sam początek, nie zmęczyła się przekładaniem stron) i powędrowałam do markotnej Pani za komputerem. I tak właściwie rozpoczyna się przygoda z książkami Haruki Murakami'ego. I chyba dobrze, że wreszcie ktoś mi daje małego, życiowego kopa i pokazuje poprzez słowa, że nie ma krótkich odpowiedzi na pewne pytania. Czy istnieje miłość i spełnienie idealne?... I po tej książce mój mózg zaczyna wirować. Tak, wirować. Jak pralka. W dodatku z tych lepszych modeli. Ale które za to częściej się psują. Szczerze polecam tę książkę, może nie każdy jest w stanie ją polubić, ale mam wrażenie, że daje coś ważnego, takie wyjęte z życia, doświadczenie na papierze. Czyta się tak jakby piło się herbatę, po mału, bez wysiłku, ale z esencją. Z góry (a może raczej z dołu?) przepraszam za wszystkie mechaniczno-herbaciane metafory... pssst! i jak mam okazję lekki brak nieobecności :)
ocena: lekkie pióro z siłą indywidualnego przekazu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz