Święta za pasem,
terminy gonią jak szalone, a ja jak zwykle, chciała bym po prostu ten miesiąc
zwyczajnie przesiedzieć. Przy świeczkach, kakao, książce, filmie... nawet
zwyczajnie pogapić się na świąteczne światełka czy zmarznąć na dworze.
Oczywiście tę ostatnią rzecz mogę doświadczać ostatnio ciągle jadąc na
uczelnię... no ale narzekanie na zimno kiedy jest zima... cóż, chyba mija się z
sensem? Byle do 20 grudnia!
Tym samym, chciałabym Wam przedstawić moje mało
oryginalne sposoby, aby przeżyć przemiło ten grudniowy czas. Przemiło? Ktoś by
powiedział, że za wielkich słów używam... no, ale tak właśnie czuję się kiedy
stwarzam wokół siebie tę małą, świąteczną aurę. Zresztą oceńcie sami.
Jak możecie dostrzec
(minimalnie) na powyższym średnio-przerobionym-pseudo-świątecznym zdjęciu moje
lektury na grudzień są planowo związane z kierunkiem moich studiów. Do czytania mam zatem "Historię wzornictwa" Penny
Sparkle i "O sztuce" E.H. Gombricha. Obie lektury polecam. Szczególnie świetne spojrzenie na sztukę Gombricha, uciętą maksymalnie z
nudnych frazesów dla zwykłego, przeciętnego zjadacza chleba. Choć może jeszcze mnie
coś zaskoczy, bo jeszcze jej nie skończyłam.
Ogarnął mnie w tym roku szał świeczkowy. Waniliowo-cynamonowe, pomarańczowe, owocowe, wszelkiego rodzaju, które rozpalają świąteczną aurę w moim pokoju. Szkoda, ze portfel na tym cierpiał (i nadal cierpi). Idealne do czytania książek i picia herbaty, siedzenia przed komputerem, rysowania, malowania, robienia wszelkich kreatywnych rzeczy (pod warunkiem, że SAMO miejsce pracy wspomożecie dodatkową lampą ;). Ostatnio mam taki nawyk, że pierwsze co robię gdy wracam z dworu to właśnie zapalam świeczki. Nie wiem co zrobię jak skończy się zima, a na dworzu zacznie się robić coraz jaśniej. Chyba będę siedziała w piwnicy. Byle ciemno!
Suszone pomarańcze. Idealne na choinkę, do ozdób, do prezentów. Przenosi mnie trochę w czasy gdzie wszystkie ozdoby na choinkę były wykonywane własnoręcznie lub po prostu były naturalne - tak, tak nie żyła wtedy, ale lubię słuchać opowieści starszych pokoleń. Marzy mi się jeszcze łańcuch z malutkich szyszek, pomalowanych na złoto lub srebrno.
Wszystko co błyszczące. Brokatowy, czerwony, złoty czy biały. Połyskujące i mieniące się lakiery do paznokci jak najbardziej na piedestale i gdzieś na widoku. Ten różowy z brokatem wyjątkowo ciężko się zmywa (taka mała nic nie znacząca uwaga, bo wiadomo, że 'trzeba' trochę dla takich rzeczy się poświęcić ;)
Cudeńko, które o dziwo nie wydawało mi się na pierwszy rzut oka tandetne. Choć zwykle właśnie tak reaguję na sztuczne 'błyskotki', podobne a'la do kryształków. Jakiś czas temu wypatrzyłam go w Mohito. Jednak widząc cenę 35 zł, jakoś tak... starałam się o nim zapomnieć. Wyszukany jednak na allegro za 25 zł, jak widać dała mi nową nadzieję na jego posiadanie. Jest świetny, pasuje do wszystkiego (no może przesadziłam), ale do białych, czarnych bądź biało-czarnych (melanż -nie chodzi tutaj o imprezę) prezentuje się niezwykle świątecznie. Do innych kolorów też się zdecydowanie nada.
Samotny piernik. Długo nie czuł się jednak samotny... ale za to był całkiem smaczny. Ten kolega niestety, nie jest mojego wykonania, ale sama planuję niedługo zrobić chatkę z piernika jak rok temu. No i oczywiście malutkie pierniki. Kończąc tym smacznym akcentem idę zrobić sobie kakao! Po raz 3 w tym dniu...
pięknie! <3
OdpowiedzUsuń